piątek, 30 maja 2008

dreams, gig, junkie and future

Przedwczoraj udało się spełnić jedno z marzeń. Jedno z wielu szczeniackich marzeń, jedna z tych rzeczy, która jest mi zupełnie niepotrzebna do życia, a jednak daje tyle radości. Zgnieciony ciężarem 60 tys. ciał ludzkich, miażdżony kilkudziesięcioma tysiącami wat muzyki doznałem zadowolenia jedynie nieco mniejszego niż krótka chwila orgazmu. Obietnica dana sobie przed czterema laty, została spełniona.
Koncert legendy metalu z Los Angeles. Odbył się na moich oczach.
Kiedy adrenalina odpłynęła falą z organizmu, gdy endorfiny uleciały już w strefę niebytu powoli wracam do życia. Obowiązki wzywają, przykrości wracają, a krótka chwila zapomnienia o problemach powoli przechodzi z "dziś" we "wczoraj", aż stanie się "kiedyś".
Ciekawe, że to właśnie muzyka, jest dla mnie tym, czym dla ćpuna jest porcja białego proszku do przypudrowania noska lub odrobiną płynu injekowanego do układu krwionośnego. Taki mój "natural drug".
Następny haj na początku sierpnia. Długi okres jak dla ćpuna.

0 komentarze: