poniedziałek, 2 czerwca 2008

Kosiarz skosił moje opory...

Wybraźcie sobie film, który jest skrzyżowaniem takich rzeczy jak: Mad Max, Władca pierścieni, Braveheart, 28 dni później, Resident Evil, Klasa 1989 doprawiony odrobiną gore i opowieściami arturiańskimi... I coś takiego mieliście okazję zobaczyć w kinach.
Wybrałem się do kina na film, opisywany jako pogranicze thriller/horror. Generalnie gardzę tego rodzaju produkcjami, ale w radio fajną recenzję słyszałem, więc się skusiłem. No i dostałem to na co zasłużyłem. Przerażające... ataki śmiechu.
O co chodzi. W szkocji pojawia się wirus, nazywany kosiarzem i pustoszy kraj. Błyskawiczna reakcja rządu Wielkiej Brytanii i decyzja - oddzielamy Szkocję od świata. Powstaje stalowa zapora naszpikowamna bronią, a który mieszkaniec szkockiej storny się do niej zbliży posmakuje ołowiu. Problem załatwiony. Pozornie.
25-30 lat później (nie pomnę dokładnie ile...) wirus odżywa w sercu Londynu. Jednocześnie satelita wykrywa ruchy na ulicach Glasgow - w Szkocji ktoś przeżył! A skoro ktoś przeżył, to jest lekarstwo na wira. Montujemy ekipę, na jej czele obsadzamy piękną panią major Eden, która przypadkiem jako mała dziewczynka wydostała się ze Szkocji zaraz na początku epidemii, a teraz jest supersprawną żołnierką na uslugach rządu.
No i zaczyna się...
Zanim popłynę dalej z wywodami powiem tak: byłem zniesmaczony początkiem, choć wiedziałem czego mam się spodziewać po tym filmie. Wiedziałem, że mam złe nastawienie, ale nic nie mogłem poradzić - gardzę takim głupkowatym kinem. Ale w pewnym momencie chyba wyczułem zamysł twórcy i zacząłem się świetnie bawić. Ten film to coś na wzór tego co zrobili wspólnie Tarantino i Roriguez. Wspomnienia tego co było. Bardzo piękne, takie które we mnie odgrzebały fajne wspomnienia filmowe. A teraz do rzeczy.
Początek jak zawiązanie fabuły w Resident Evil czy 28 dni później. Następnie apokaliptyczna wizja świata ocierająca się momentami o cyberpunk, co mi przypominało Klasę 1989. (Kto pamięta hasło "Bring up the Gimp" z Pulp Fiction będzie zachwycony pupilem przywódcy punkowej części Szkocji. Ja byłem.) Jak już z punkami bohaterzy się uporali, to bohaterzy wyruszają na drugą stronę konfliktu. Podróż niczym sklonowana z Władcy pierścieni, a plenerów mógłby momentami pozazdrościć Peter Jackson. Podróż zakłóca czarny jeździec i zabiera bohaterów... na zamek rodem z średniowiecza. To przypomina legendy arturiańskie, a mi osobiscie ukochanego "Księcia złodziei" czyli imho najlepszą adaptację przygód Robin Hooda. (Już czujecie klimat? Punkowa zagłada i średniowieczny zamek w jednym miejscu!) Tutaj nasi też nie zaznają spokoju, a piękna Eden stacza bój o życie niemalże jak z Gladiatora czy Spartakusa. Następny etap to już czysta esencja kina "tamtych lat". Oni, szosa, nowiutki Bentley i pościg punkowej ekipy, gdzie biorą udział motocykle z doczepionymi szkieletami, autobus ze śmiercionośnymi zabawkami i jeszcze weselsze samochodziki. Tutaj warto zwrócić uwagę na to jak główny shwarz charakter - Sol - jedzie w autku ze swoją ukochaną. Ja płakałem - przyznaję bez bicia. W każdym razie - kto oglądal Mad Maxa, wie o co chodzi. Komu podobał się pościg za Melem Gibsonem, będzie zachwycony. Ja byłem. I podobno było to słychać.
Zakończenia i tak nie zdradzę, ale to było coś w stylu: Nu zajc, nu pagażi! (Kto bajek o wilku i zającu nie zna dupa jest i basta!) W każdym razie Doomsday 2 niewykluczony, bo tak właśnie - film o którym pisałem z takim zapałem to Doomsday.
Panie i Panowie - komu nieobce klimaty kina rodem z np. z "Death Proof" wspomnianego wyżej Mistrza Tarantino i potrafi się bawić na sieczce, która hołduje temu co kiedyś i co niekoniecznie teraz jest rozumiane, będzie bawił się znakomicie. Wystarczy chcieć. Ja nie chciałem, ale mniej więcej po 30% filmu zagłębiłem się w ten świat i pozwoliłem się prowadzić reżyserowi przez jego wspomnienia ze starego dobrego kina, które niekoniecznie jest realne, ale jak bardzo potrafi rozluźnić rządnego ciekawego kina widza.
Nie okłamujmy się. Ten film to sieczka. Ale jak ktoś kiedyś cudnie powiedział: spójrz, jaka piękna katastrofa.

Polecam
(Naprawdę!)

0 komentarze: