poniedziałek, 24 listopada 2008

Polsko-niemieckie kino na piątkę

33 sceny z życia
pierwsze co mnie zdziwiło, to frekwencja; sala była mała (to dobrze nie wróżyło), ale zapełniła się po brzegi; sporo młodych ludzi; chyba nam społeczeństwo "ambitnieje"; to się chwali ;)

Trudno o filmie nie usłyszeć w ostatnich dniach, ale jeśli ktoś jeszcze nie słyszał i samo polecam nie wystarczy, to dopiszę 2 słowa.
Polska rodzina, bardzo "artystyczna" - ojciec w czasach PRLu zasłynął filmami, matka napisała kilka świetnie sprzedających się książek, córka nr 1 zajmuje się szeroko pojętą grafiką, łącząc zdjęcia z własnym radosnym farb paćkaniem, jej mąż jest kompozytorem muzyki, a córka nr 2... no cóż - zawsze jest jakaś czarna owca sprowadzająca księży na złą drogę. Całe to towarzystwo poznajemy w rodzinnej, sielskiej atmosferze, która bardzo szybko zamienia się w typowe życie. Motorem napędowym kolejnych wydarzeń jest choroba matki, a ściślej rak.
Twórcy filmu zdecydowali pokazać co się dzieje, gdy rodzinę dotyka nieszczęście. Jak zmieniają się ludzkie zachowania, charaktery, relacje pomiędzy członkami rodziny, co dzieje się, gdy umiera najbliższa osoba, jak takie trudne doświadczenie wpływa na ludzi, którym przyszło rzucić garść ziemi na trumnę, a potem pójść dalej przez życie.
Nie chcę się tu rozwodzić nad szczegółami takimi jak muzyka, montaż czy reżyseria. Powiem krótko - nie miałem zastrzeżeń (choć warto zaznaczyć, że muzyka czasem podnosiła włosy na karku, a niektóre ujęcia "martwej" kamery pokazujące pozorny spokój po prostu mnie zachwyciły).
Jak widać połączenie sił polskiego filmowca i sąsiada zza zachodniej granicy może zaowocować naprawdę dobrą produkcją. Życzyłbym sobie więcej takich.
W skali sześciostopniowej daję piąteczkę ze znakiem jakości. Warto obejrzeć, choć zdecydowanie nie jest to propozycja na romantyczny wieczór, czy wstęp do imprezy.