środa, 23 lipca 2008

Wciśnij [REC], postaraj się nie uciekać

Nareszcie film godny tego, by nazwać go horrorem.

Od dłuższego czasu nie mogłem trafić na film, który byłby słusznie wpisany w grono filmów wywołujących przerażenie widza, lub jeśli nie przerażenie, to przynajmniej strach. Wychodziłem z sal kinowych zastanawiając się, dlaczego ktoś przy tytule pisał „horror”, a nie „komedia”, lub chociaż „horror komediowy”. A tu? Gdzieś w myślach chciałem, by film już się skończył… wydawało się, że już za dużo tego (nie)dobrego. Tymczasem film trwa jedyne 75minut, a napięcie jest tutaj stopniowane prze naturalny rozwój wypadków.
Dlaczego tak krótko pytacie? Bo na tyle pozwoliła taśma filmowa w kamerze.
Więcej i tak byście nie wytrzymali.

Rec.
Hiszpańskie kino coraz bardziej dochodzi do głosu. Co by nie mówić, Hiszpania powoli przestaje być kojarzona jedynie z corridy i win, a coraz więcej osób zaczyna kojarzyć tamtejsze produkcje filmowe, które zostawiają daleko za plecami tanią, amerykańską papkę, serwowaną nam codziennie w kinach przez polskich dystrybutorów.
Gotowi? Jesteście pewni, że nie boicie się następnego kroku? Za chwilę nie będzie odwrotu.

Ok, Pablo – wciśnij [REC]. Wchodzimy…
Młoda, ambitna prezenterka telewizyjna ma zrobić reportaż o nocnej pracy strażaków. Wraz ze swoim operatorem rusza wozem strażackim do domu, w którym mieszkańcy słyszeli podejrzane hałasy w jednym z mieszkań i zaniepokojeni tym wezwali straż, by sprawdziła co dzieje się we wskazanym lokalu. Po przybyciu na miejsce i wejściu do środka oczom strażaków, policjantów, dziennikarzy i oku kamery ukazuje się makabryczny widok. Oto starsza kobieta w zakrwawionej koszuli nocnej stoi (lub raczej przebiera w miejscu nogami) charcząc i warcząc podejrzanie na swoich wybawców. Jednak ani jej w głowie podziękowania – zamiast tego woli zaatakować.
Nim krew przestanie sączyć się z rany, a w powietrzu przebrzmią wrzaski przerażonych ludzi, blok zostanie zamknięty z zewnątrz przez służby sanitarne, a uwięzieni mieszkańcy – klasycznie – dowiedzą się, że nic strasznego się nie dzieje i mają zachować spokój.
A kamera dzielnego Pablo pracuje, zapisując sceny kaźni i pokazując przede wszystkim strach, który wylewa się z ekranu prosto na nas. Tylko od siły Waszych nerwów zależy, czy wytrwacie z tą infekcją do końca seansu.

Początkowo byłem nieco zmieszany podobieństwem do filmów z kategorii „Resident Evil”. Jednak już po chwili można było dostrzec różnice, pomiędzy siekaniem mięsa rodem z USA, a przelewem krwi w hiszpańskim wydaniu. A przelew ten maluje się nie mniej widowiskowo niż corrida. Zabieg zastosowania kamery takiej jak chociażby w filmach „Blair Witch Project” czy „Project: Monster” (dla niewtajemniczonych – chodzi o to, że operator jest uczestnikiem wydarzeń) sprawdza się tu wyśmienicie, choć jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, czujemy duży niedosyt tym, co ucieka nam sprzed oczu, gdy operator zamiast filmowaniu, poświęca się ucieczce.
To co bardzo się podoba, to dość szczegółowe studium ludzkich zachowań w ekstremalnych sytuacjach, gdzie panika wdziera się w umysł i nie pozwala nadnerczom przestać pompować adrenaliny do krwi. Mamy panikę, mamy przerażenie, mamy bezradność, rządzę zabrania głosu i przekazania swych racji oraz świadomość konieczności opanowania szału ludzi, dla lepszego działania w kierunku rozwiązania problemu. Nikt tu nie pyta ludzi czy się boją, nie pozwala im też o tym powiedzieć na głos. Oko reporterskiej kamery bezlitośnie filmuje ludzkie reakcje, nie dając się zwieść tym, którzy chcieliby ukryć strach.
A im bliżej końca taśmy i wyczerpania baterii kamery, tym szczelniej przerażenie oplata ciała ofiar koszmaru.

Rec to bez wątpienia jeden z najlepszych horrorów, jakie można obejrzeć w ostatnim czasie. Żal, że film nakręcony w 2006 roku światło dziennie w nadwiślańskim kraju zobaczy dopiero teraz, latem AD. 2008.

środa, 16 lipca 2008

bieg, ograniczenia, słabości i powrót

w ciągłym biegu... biorę nadgodziny... piąty dzień dwunastogodzinnej pracy, dzień przerwy i 3 kolejne dni pracy... w imię czego? pensji, która i tak rozpłynie się na rachunki i pierdoły, dające krótką chwilę satysfakcji, a potem odbiją się nieprzyjemnym posmakiem świadomości tego, że jestem utracjuszem... ale nic to... zmienię wkrótce pracę... będzie spokojniejsza i pozwoli (wreszcie!) realizować moje zawodowe ambicje i połączyć zainteresowania ze źródłem chleba... ale cóż z tego? początek będzie cholernie ciężki, nie tylko wzrosną mi koszty życia (i to o około 600zł miesięcznie), ale i początek w nowej pracy będzie się wiązał ze słabszymi zarobkami... i nie mam gwarancji, że plany tego by było dużo lepiej niż teraz się spełnią... oj pepe, dużo pracy przed Tobą... ledwo uporałem się z jednym problemem - zmiana mieszkania - i nacieszyłem sie "zwycięstwem", a już zaczynam myśleć o kolejnym... życie... problem, rozwiązanie, stawiamy cezurę dla oddzielenia jednego od drugiego, głęboki wdech, koncentracja i walka z następnym problemem... matko, i tak do końca... tak do zajebania? nie chcę... a przecież im dalej, tym życie trudniejsze... teraz jestem wolny (owszem, zajęty przez parę ślicznych oczu, dających mi wiele sił, ale wolny)... nie mam zobowiązań, dzieci, domu i chorych rodziców... ale co gdy to wszystko się urzeczywistni? cholera... dość mam czasami... czasami chcę usiąść i załamać ręce... tak jak dziś... wzbierało to już od dłuższego czasu, powoli zaczyna pękać i przelewać się przez tamę pozornie silnego charakteru... ehhh... przeczekać... niech się przeleje, zatopi i zniszczy jakąś tam część świata... za kilka dni będzie lepiej... w końcu odpocznę na wyczekiwanym urlopie, oderwę się od problemów na kilka dni... inny stan świadomości... potem wrócę i będę silny...
będę, no nie?

niedziela, 6 lipca 2008

nie łączyć tego co wczoraj, z tym co dziś

PePe to jednak dziwna istota...
Jak jest mu zajebiście zbyt długo, to zaczyna mieć alergię na "zajebistość" bo zaraz potrafi sobie znaleźć problem. Szuka go długo i wytrwale, czepia się rzeczy drażliwych rzeczy, a gdy na taki się natknie, to zaczyna drapać. Drapie tak długo, aż popłynie krew i sprawi, że wszystko naokoło stanie się szkarłatne i popieprzone. Czasami mam wrażenie, że powinien udać się do jakiegoś specjalisty, który nad tym zapanuje. Bo jak inaczej poradzi sobie z tym stawianiem przed oczami idealnych obrazów, których nigdy nie osiągnie w świecie rzeczywistym?
Ale co poradzi? Kiedy dzieje się coś, co burzy jego idealny obraz może zrobić tylko dwie rzeczy: zacisnąć zęby z nadzieją, że druga warstwa farby zakryje błąd dłoni i pędzla na płótnie, albo zacząć szarpać sztalugą i spróbować wmówić sobie, że tak miało być. A dziś sam już nie wie co zrobić, bo mimo tego, że próbował nałożyć drugą warstwę farby, to jeszcze rzeczywistość mu się przechyliła na bok.
I nie... nie jest nadwrażliwym jajeczkiem o delikatniej skorupce. Nie, nie panikuje, gdy tylko coś odbiega od jego planu czy wizji. Nic nie poradzi, że czasem puszczają mu nerwy. Szczególnie gdy gra idzie o najwyższe stawki.
A teraz dać mu porządny zastrzyk adrenaliny, wstrzyknąć 2mg optymizmu, którego nagle zabrakło we krwi, podać doustnie coś na obniżenie ciśnienia i puścić do ludzi... Inaczej utonie w obłędzie myśli.