poniedziałek, 1 grudnia 2008

zostało puste miejsce na scenie...

Wczoraj, tj. 30 listopada 2008 roku zmarł w Krakowie jeden z muzyków, którzy robili na mnie największe wrażenie. Olass, którego poznałem w 2003 roku jako członka kapali NoNe, a od pewnego czasu był członkiem formacji Acid Drinkers.
Olek nigdy nie był wymieniany w naszym kraju jako wybitny artysta. Był zwyczajnie dobry. Spotkałem go 2-3 razy w życiu, a mimo to darzyłem go większym uznaniem, niż wioślarzy częściej uznawanych za znakomitych. Człowiek demon. Czysta energia. Kiedy dzierżył swoje wiosło, a przy ustach miał mikrofon mogło zdarzyć się wszystko. W połączeniu z kolegą z None - Fajferem - tworzyli w moich oczach metalowy duet idealny. Nigdy nie zapomnę koncertu we Wrocławskim Madness'ie, gdy stojąc na barierce w pierwszej lini darłem się wraz z nimi przy dźwiękach utworu "Blackstar".
A teraz zostało puste miejsce na scenie.
Miał 29 lat. Miał ogromne szanse na to, by dokonać wielkich rzeczy w muzyce.

poniedziałek, 24 listopada 2008

Polsko-niemieckie kino na piątkę

33 sceny z życia
pierwsze co mnie zdziwiło, to frekwencja; sala była mała (to dobrze nie wróżyło), ale zapełniła się po brzegi; sporo młodych ludzi; chyba nam społeczeństwo "ambitnieje"; to się chwali ;)

Trudno o filmie nie usłyszeć w ostatnich dniach, ale jeśli ktoś jeszcze nie słyszał i samo polecam nie wystarczy, to dopiszę 2 słowa.
Polska rodzina, bardzo "artystyczna" - ojciec w czasach PRLu zasłynął filmami, matka napisała kilka świetnie sprzedających się książek, córka nr 1 zajmuje się szeroko pojętą grafiką, łącząc zdjęcia z własnym radosnym farb paćkaniem, jej mąż jest kompozytorem muzyki, a córka nr 2... no cóż - zawsze jest jakaś czarna owca sprowadzająca księży na złą drogę. Całe to towarzystwo poznajemy w rodzinnej, sielskiej atmosferze, która bardzo szybko zamienia się w typowe życie. Motorem napędowym kolejnych wydarzeń jest choroba matki, a ściślej rak.
Twórcy filmu zdecydowali pokazać co się dzieje, gdy rodzinę dotyka nieszczęście. Jak zmieniają się ludzkie zachowania, charaktery, relacje pomiędzy członkami rodziny, co dzieje się, gdy umiera najbliższa osoba, jak takie trudne doświadczenie wpływa na ludzi, którym przyszło rzucić garść ziemi na trumnę, a potem pójść dalej przez życie.
Nie chcę się tu rozwodzić nad szczegółami takimi jak muzyka, montaż czy reżyseria. Powiem krótko - nie miałem zastrzeżeń (choć warto zaznaczyć, że muzyka czasem podnosiła włosy na karku, a niektóre ujęcia "martwej" kamery pokazujące pozorny spokój po prostu mnie zachwyciły).
Jak widać połączenie sił polskiego filmowca i sąsiada zza zachodniej granicy może zaowocować naprawdę dobrą produkcją. Życzyłbym sobie więcej takich.
W skali sześciostopniowej daję piąteczkę ze znakiem jakości. Warto obejrzeć, choć zdecydowanie nie jest to propozycja na romantyczny wieczór, czy wstęp do imprezy.

środa, 23 lipca 2008

Wciśnij [REC], postaraj się nie uciekać

Nareszcie film godny tego, by nazwać go horrorem.

Od dłuższego czasu nie mogłem trafić na film, który byłby słusznie wpisany w grono filmów wywołujących przerażenie widza, lub jeśli nie przerażenie, to przynajmniej strach. Wychodziłem z sal kinowych zastanawiając się, dlaczego ktoś przy tytule pisał „horror”, a nie „komedia”, lub chociaż „horror komediowy”. A tu? Gdzieś w myślach chciałem, by film już się skończył… wydawało się, że już za dużo tego (nie)dobrego. Tymczasem film trwa jedyne 75minut, a napięcie jest tutaj stopniowane prze naturalny rozwój wypadków.
Dlaczego tak krótko pytacie? Bo na tyle pozwoliła taśma filmowa w kamerze.
Więcej i tak byście nie wytrzymali.

Rec.
Hiszpańskie kino coraz bardziej dochodzi do głosu. Co by nie mówić, Hiszpania powoli przestaje być kojarzona jedynie z corridy i win, a coraz więcej osób zaczyna kojarzyć tamtejsze produkcje filmowe, które zostawiają daleko za plecami tanią, amerykańską papkę, serwowaną nam codziennie w kinach przez polskich dystrybutorów.
Gotowi? Jesteście pewni, że nie boicie się następnego kroku? Za chwilę nie będzie odwrotu.

Ok, Pablo – wciśnij [REC]. Wchodzimy…
Młoda, ambitna prezenterka telewizyjna ma zrobić reportaż o nocnej pracy strażaków. Wraz ze swoim operatorem rusza wozem strażackim do domu, w którym mieszkańcy słyszeli podejrzane hałasy w jednym z mieszkań i zaniepokojeni tym wezwali straż, by sprawdziła co dzieje się we wskazanym lokalu. Po przybyciu na miejsce i wejściu do środka oczom strażaków, policjantów, dziennikarzy i oku kamery ukazuje się makabryczny widok. Oto starsza kobieta w zakrwawionej koszuli nocnej stoi (lub raczej przebiera w miejscu nogami) charcząc i warcząc podejrzanie na swoich wybawców. Jednak ani jej w głowie podziękowania – zamiast tego woli zaatakować.
Nim krew przestanie sączyć się z rany, a w powietrzu przebrzmią wrzaski przerażonych ludzi, blok zostanie zamknięty z zewnątrz przez służby sanitarne, a uwięzieni mieszkańcy – klasycznie – dowiedzą się, że nic strasznego się nie dzieje i mają zachować spokój.
A kamera dzielnego Pablo pracuje, zapisując sceny kaźni i pokazując przede wszystkim strach, który wylewa się z ekranu prosto na nas. Tylko od siły Waszych nerwów zależy, czy wytrwacie z tą infekcją do końca seansu.

Początkowo byłem nieco zmieszany podobieństwem do filmów z kategorii „Resident Evil”. Jednak już po chwili można było dostrzec różnice, pomiędzy siekaniem mięsa rodem z USA, a przelewem krwi w hiszpańskim wydaniu. A przelew ten maluje się nie mniej widowiskowo niż corrida. Zabieg zastosowania kamery takiej jak chociażby w filmach „Blair Witch Project” czy „Project: Monster” (dla niewtajemniczonych – chodzi o to, że operator jest uczestnikiem wydarzeń) sprawdza się tu wyśmienicie, choć jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, czujemy duży niedosyt tym, co ucieka nam sprzed oczu, gdy operator zamiast filmowaniu, poświęca się ucieczce.
To co bardzo się podoba, to dość szczegółowe studium ludzkich zachowań w ekstremalnych sytuacjach, gdzie panika wdziera się w umysł i nie pozwala nadnerczom przestać pompować adrenaliny do krwi. Mamy panikę, mamy przerażenie, mamy bezradność, rządzę zabrania głosu i przekazania swych racji oraz świadomość konieczności opanowania szału ludzi, dla lepszego działania w kierunku rozwiązania problemu. Nikt tu nie pyta ludzi czy się boją, nie pozwala im też o tym powiedzieć na głos. Oko reporterskiej kamery bezlitośnie filmuje ludzkie reakcje, nie dając się zwieść tym, którzy chcieliby ukryć strach.
A im bliżej końca taśmy i wyczerpania baterii kamery, tym szczelniej przerażenie oplata ciała ofiar koszmaru.

Rec to bez wątpienia jeden z najlepszych horrorów, jakie można obejrzeć w ostatnim czasie. Żal, że film nakręcony w 2006 roku światło dziennie w nadwiślańskim kraju zobaczy dopiero teraz, latem AD. 2008.

środa, 16 lipca 2008

bieg, ograniczenia, słabości i powrót

w ciągłym biegu... biorę nadgodziny... piąty dzień dwunastogodzinnej pracy, dzień przerwy i 3 kolejne dni pracy... w imię czego? pensji, która i tak rozpłynie się na rachunki i pierdoły, dające krótką chwilę satysfakcji, a potem odbiją się nieprzyjemnym posmakiem świadomości tego, że jestem utracjuszem... ale nic to... zmienię wkrótce pracę... będzie spokojniejsza i pozwoli (wreszcie!) realizować moje zawodowe ambicje i połączyć zainteresowania ze źródłem chleba... ale cóż z tego? początek będzie cholernie ciężki, nie tylko wzrosną mi koszty życia (i to o około 600zł miesięcznie), ale i początek w nowej pracy będzie się wiązał ze słabszymi zarobkami... i nie mam gwarancji, że plany tego by było dużo lepiej niż teraz się spełnią... oj pepe, dużo pracy przed Tobą... ledwo uporałem się z jednym problemem - zmiana mieszkania - i nacieszyłem sie "zwycięstwem", a już zaczynam myśleć o kolejnym... życie... problem, rozwiązanie, stawiamy cezurę dla oddzielenia jednego od drugiego, głęboki wdech, koncentracja i walka z następnym problemem... matko, i tak do końca... tak do zajebania? nie chcę... a przecież im dalej, tym życie trudniejsze... teraz jestem wolny (owszem, zajęty przez parę ślicznych oczu, dających mi wiele sił, ale wolny)... nie mam zobowiązań, dzieci, domu i chorych rodziców... ale co gdy to wszystko się urzeczywistni? cholera... dość mam czasami... czasami chcę usiąść i załamać ręce... tak jak dziś... wzbierało to już od dłuższego czasu, powoli zaczyna pękać i przelewać się przez tamę pozornie silnego charakteru... ehhh... przeczekać... niech się przeleje, zatopi i zniszczy jakąś tam część świata... za kilka dni będzie lepiej... w końcu odpocznę na wyczekiwanym urlopie, oderwę się od problemów na kilka dni... inny stan świadomości... potem wrócę i będę silny...
będę, no nie?

niedziela, 6 lipca 2008

nie łączyć tego co wczoraj, z tym co dziś

PePe to jednak dziwna istota...
Jak jest mu zajebiście zbyt długo, to zaczyna mieć alergię na "zajebistość" bo zaraz potrafi sobie znaleźć problem. Szuka go długo i wytrwale, czepia się rzeczy drażliwych rzeczy, a gdy na taki się natknie, to zaczyna drapać. Drapie tak długo, aż popłynie krew i sprawi, że wszystko naokoło stanie się szkarłatne i popieprzone. Czasami mam wrażenie, że powinien udać się do jakiegoś specjalisty, który nad tym zapanuje. Bo jak inaczej poradzi sobie z tym stawianiem przed oczami idealnych obrazów, których nigdy nie osiągnie w świecie rzeczywistym?
Ale co poradzi? Kiedy dzieje się coś, co burzy jego idealny obraz może zrobić tylko dwie rzeczy: zacisnąć zęby z nadzieją, że druga warstwa farby zakryje błąd dłoni i pędzla na płótnie, albo zacząć szarpać sztalugą i spróbować wmówić sobie, że tak miało być. A dziś sam już nie wie co zrobić, bo mimo tego, że próbował nałożyć drugą warstwę farby, to jeszcze rzeczywistość mu się przechyliła na bok.
I nie... nie jest nadwrażliwym jajeczkiem o delikatniej skorupce. Nie, nie panikuje, gdy tylko coś odbiega od jego planu czy wizji. Nic nie poradzi, że czasem puszczają mu nerwy. Szczególnie gdy gra idzie o najwyższe stawki.
A teraz dać mu porządny zastrzyk adrenaliny, wstrzyknąć 2mg optymizmu, którego nagle zabrakło we krwi, podać doustnie coś na obniżenie ciśnienia i puścić do ludzi... Inaczej utonie w obłędzie myśli.

niedziela, 29 czerwca 2008

Zrujnowany pomysł na horror z Majami w tle

Mimo wielu prób przemyślenia sprawy i wymyślenia czegoś sensownego, wciąż nie potrafię napisać nic o filmie "Ruiny", który wczoraj miałem okazję zobaczyć w kinie.
Amputacja nóg nożykiem i patelnią, śpiewające kwiaty, krwiożercze pnącza, znów nielogiczne zachowania głównych bohaterów... Ciężka rola recenzenta przy ocenianiu "horrorów" rodem z USA. A ja znów spier***m ludziom seans filmu głośnym śmiechem... A że śmiechem zarażam czasami, to przy najbardziej rzeźnickiej scenie filmu 3/4 sali kinowej (choć i tak było mało ludzi...) wyło ze śmiechu.
Niedługo przestaną wpuszczać mnie na horrory do kin
we Wrocławiu.

poniedziałek, 23 czerwca 2008

"use your illusion"

Co powiesz, gdy ktoś pokaże Ci rzeczy, w które nie jesteś w stanie uwierzyć, mimo tego, że wydarzyłyby się na Twoich oczach? Co jeśli rzeczy te będą tak niesamowite, że mimo najgłębszych starań nie będziesz w stanie dowieść, że są tylko iluzją? Co zrobisz, gdy ich autor ośmieszy Cię, a ukochana osoba okaże się być mu oddana bardziej niż Tobie? Zechcesz walczyć z człowiekiem, mającym za sobą tłum ludzie rządnych kolejnych niesamowitych wrażeń? Czy na pewno chce stanąć do walki z kimś, kto w oczach innych, jest potężny, choć wiesz, że to tylko kuglarz?

Obraz Neila Burgera od pierwszych minut wprowadza nas w świat pełen niesłychanych pokazów. Coś znika, coś się pojawia, jedna rzecz zamienia się w zupełnie inną, a my sami nie wiemy czy odbierać sztuczki jako iluzje, czy też pozwolić sobie na chwilę dziecięcej, beztroskiej zabawy i uwierzyć, że wyrastające na naszych oczach drzewo pomarańczy jest prawdziwe. „Iluzjonista” jest historią mężczyzny, który w dzieciństwie zauroczył się magicznymi sztuczkami i poświęcił im swe życie, po drodze tracąc miłość swego życia. Wyrusza w daleką podróż, gdzie poznaje tajniki magii i iluzji.

Film nie zachwyca jednak samą fabuła. To, co się dzieje wciąga nas w ciekawą historię, lecz nie ona powoduje, że wychodzimy z kina zachwyceni. To co zrobił Dick Pope, autor zdjęć, nie można nazwać inaczej, niż zamienienie kamery na pędzel. Bo to co widzimy, to nie obraz nagrany kamerą, a namalowany kamerą. Kolory są wytłumione, zbliżone do odcieni sepii, a ostrość i wszelkie kontrasty nie mają nic wspólnego ze współczesnymi produkcjami. Wszystko przypomina film ze starego kina, historia, która jest bardzo tajemnicza, staje się jeszcze bardziej mglista dzięki takiemu a nie innemu obrazowi. Przepiękne obrazy sunące po ekranie nie pozwalają na opuszczenie wzroku choć na moment. Twórcy zaczarowali nie tylko nasze oczy, ale i uszy. Muzyka również jest ogromnym atutem filmu. W połączeniu z wyjątkowym obrazem tworzy koncert, który oglądamy zachłannie nie myśląc o przerwach.

E. Norton w roli Eisenheima jest po prostu niesamowity. Ten aktor chyba nigdy nie zagrał kiepsko, więc zaczynając oglądać „Iluzjonistę” byłem bardzo wymagający. I się nie zawiodłem. Artysta absolutny, w tym co robi naprawdę ma niewielu równych sobie. U jego boku widzimy Jessicę Biel, w roli ukochanej Sophie, a głównym antagonistą Eisenheima jest książę Leopold, którego zagrał Rufus Sewell, który – nie ma co ukrywać – ma talent do grania drani. Należy też wymienić znakomitą rolę Paula Giamatti’ego (znanego chociażby z wielokrotnie nagradzanego filmu „Bezdroża”), który wcielił się w rolę rozdartego pomiędzy sprawiedliwością a lojalnością wobec zwierzchnika inspektora Uhla.

Ciężko pisać o tym filmie. Ciężko doszukiwać się w nim słabych stron. Ciężko polecać go, nie nastawiając widza na konkretne odczucia i wrażenia. To piękna baśń o tym, że warto wierzyć w rzeczy pozornie stracone i przegrane. To historia o tym, że w dążeniu do szczęścia, należy porywać się na rzeczy niemożliwe, które zadziwią świat. I pozwolą osiągnąć szczęście wbrew wszystkiemu i wszystkim.

A teraz idź, pokaż im swoją moc. Swą magię…