środa, 16 lipca 2008

bieg, ograniczenia, słabości i powrót

w ciągłym biegu... biorę nadgodziny... piąty dzień dwunastogodzinnej pracy, dzień przerwy i 3 kolejne dni pracy... w imię czego? pensji, która i tak rozpłynie się na rachunki i pierdoły, dające krótką chwilę satysfakcji, a potem odbiją się nieprzyjemnym posmakiem świadomości tego, że jestem utracjuszem... ale nic to... zmienię wkrótce pracę... będzie spokojniejsza i pozwoli (wreszcie!) realizować moje zawodowe ambicje i połączyć zainteresowania ze źródłem chleba... ale cóż z tego? początek będzie cholernie ciężki, nie tylko wzrosną mi koszty życia (i to o około 600zł miesięcznie), ale i początek w nowej pracy będzie się wiązał ze słabszymi zarobkami... i nie mam gwarancji, że plany tego by było dużo lepiej niż teraz się spełnią... oj pepe, dużo pracy przed Tobą... ledwo uporałem się z jednym problemem - zmiana mieszkania - i nacieszyłem sie "zwycięstwem", a już zaczynam myśleć o kolejnym... życie... problem, rozwiązanie, stawiamy cezurę dla oddzielenia jednego od drugiego, głęboki wdech, koncentracja i walka z następnym problemem... matko, i tak do końca... tak do zajebania? nie chcę... a przecież im dalej, tym życie trudniejsze... teraz jestem wolny (owszem, zajęty przez parę ślicznych oczu, dających mi wiele sił, ale wolny)... nie mam zobowiązań, dzieci, domu i chorych rodziców... ale co gdy to wszystko się urzeczywistni? cholera... dość mam czasami... czasami chcę usiąść i załamać ręce... tak jak dziś... wzbierało to już od dłuższego czasu, powoli zaczyna pękać i przelewać się przez tamę pozornie silnego charakteru... ehhh... przeczekać... niech się przeleje, zatopi i zniszczy jakąś tam część świata... za kilka dni będzie lepiej... w końcu odpocznę na wyczekiwanym urlopie, oderwę się od problemów na kilka dni... inny stan świadomości... potem wrócę i będę silny...
będę, no nie?

0 komentarze: